sobota, 27 grudnia 2014

Rozdział I

Odkąd pamiętam, prowadziłam beztroskie życie. Rodzice zawsze dawali mi to, czego chciałam, nie odmawiali mi, nie potrafili karać. Stałam się próżna i samolubna, liczyło się tylko moje dobro. Nie okazywałam litości nie współczułam. Jedyne było istotne w moim pustym życiu to zabawa, chłopcy i możliwość uprzykrzania innym życia. Wiele osób usłyszało ode mnie gorzkie słowa, a uśmiech na moich ustach gościł wtedy, kiedy ktoś inny płakał w szkolnej toalecie. Wszystko się jednak zmienia. Tak jak zima przechodząca powoli w wiosnę czy jak noc, która ustępuje miejsca dniu. W taki sam sposób zmieniłam się ja. Nie zwiastowała tego jednak pomarańczowa łuna słońca czy delikatne przebiśniegi. W moim przypadku stało się to nagle, razem z uderzeniem prowadzonego przeze mnie samochodu w drzewo. Byłam pijana, tak bardzo, że ledwo wsiadłam do wozu. Moi przyjaciele to widzieli, nikt mnie nie powstrzymał tak samo jak nikt nie czuwał przy moim szpitalnym łóżku. Zostałam sama pogrążona w śpiączce, a za rękę trzymała mnie jedynie moja matka. Czułam jej łzy na policzku, kiedy nie byłam w stanie odpowiedzieć, ani przekazać jak bardzo jest mi przykro. Potem już była tylko ciemność trwająca trzy miesiące, kiedy się obudziłam świat dla mnie był inny. Teraz znajduję się na tylnym siedzeniu samochodu czując delikatny zapach odświeżacza. Rodzice sprzedali dom, w którym się wychowywała, w którym pozostawiłam wspomnienia i życie, którego już nie ma. Zaczynamy nowy rozdział w nowym mieście w nowej szkole i domu. Ciągle czuję bliznę, która pozostała mi po wypadku. Ciągnęła się od biodra aż do kości obojczyka. Mimo iż nie miała prawa już boleć miałam wrażenie, że pali mnie wraz ze wspomnieniem feralnej nocy. Poprawiłam bluzę zapinając ją szczelnie pod szyją żeby ja ukryć przed światem tak jak sama chciałam się schować.
- Nasz nowy dom- usłyszałam głos mamy wyrywający mnie z rozmyślań. Nie zorientowałam się nawet, kiedy zaparkowaliśmy na podjeździe. Wysiadłam przerzucając pasek torby przez ramię. Zdjęcia, które mi pokazano nie odzwierciedlały nawet w połowie widoku, jaki teraz ujrzałam. Piętrowy drewniany dom porośnięty z prawej strony bluszczem, który ominą jedynie okna. Na placu przed wejściem stała fontann z posągiem kobiety naturalnej wielkości. Trzymała w szczupłych dłoniach naczynie, z którego tryskała błyszcząca się w świetle popołudniowego słońca woda. Ruszyliśmy przez plac wyłożony białymi kamykami prosto do otwartych drzwi. W domu panował półmrok i chłód. Po prawej stronie od wejścia widać było schody, mijając je wejść można było do sporego salonu zagraconego jak większość pomieszczeni kartonami prawej strony korytarz prowadził do sporych wielkości kuchni i pomieszczenia, które tata wybrał sobie za gabinet. Wraz z młodszą siostrą popędziłyśmy schodami na gore żeby zobaczyć pokoje, które wybrałyśmy sobie podczas oglądania. Mój był duży, łóżko stało pod ścianą kilka kroków od drzwi balkonowych, widok miała zaraz na zadbany ogród pełen jabłoni,przystrzyżonych krzaków oraz oczka, w którym pływały karasie. Odsłoniłam firankę patrząc na naszego ogrodnika, który kosił trawę tak jak by nie zdawał sobie sprawy, że zmienili mu się pracodawcy. Usiadłam na łóżku wpatrując się w swoje dłonie, gdy cos mignęło mi w lustrze toaletki stojącym naprzeciwko mnie. Poderwałam głowę jednak prócz mojego odbicia nie było w nim nic nadzwyczajnego.
- Cornelia ! oh tu jesteś- do pokoju weszła mama, usiadła obok mnie stukając obcasami na drewnianej podłodze. Objęła mnie ramieniem, kochałam to ciepło jej ciała, tak znajome i bezpieczne.
- Jak się czujesz?- Spytała całując mnie w czubek głowy.
- Dobrze, ale czeka mnie dużo pracy. Masa kartonów do rozpakowania, a jutro nowy dzień w nowej szkole.
- Dasz radę skarbie. Pójdę do Sary zobaczę czy nic nie zepsuła jeszcze.
Roześmiałam się moja siostra miała tendencję do psucia. Westchnęłam i zabrałam się za rozpakowywanie swoich rzeczy. Zajęło mi to kilka godzin, słońce zaszło już a na niebo wkradł się niepostrzeżenie księżyc. Ziewnęłam głośno, wzięłam dopiero, co poskładaną piżamę i poszłam do łazienki.. Z dołu słyszałam gwar krzątaniny rodziców, który zagłuszyłam zamykając drzwi i wskakując do wanny. Ciepła woda rozluźniała moje ciało i powodował błogi stan, w łazience paliła się jedynie żarówka nad lusterkiem. Tata musiał zapomnieć o wkręceniu tej przy suficie. Włączyłam muzykę z telefonu i przymknęłam oczy. Trwało to kilka chwil. Melodia, która znałam nagle zatrzeszczała i ucichła. Otworzyłam oczy rozglądając się spojrzałam na żarówkę, która złowrogo zaczęła migotać.
-Nie no nie teraz. – Mruknęłam i zalała mnie ciemność. Wstałam czując chłód na ciele, mokra dłonią poszukałam telefonu na parapecie. Odblokowałam go i widząc parę, która wydobywała się z moich ust. Nie powinno być aż tak przeraźliwie zimno, włączyłam latarkę i spojrzałam w miejsce w wannie, które oświetliłam. Kilka sekund zajęło mi zanim przez zaciśnięte gardło wydobył się krzyk. Potknęłam się wypadając z wanny. Postać kobiety ociekająca woda z sinymi żyłami wystającymi spod skóry wpatrywała się we mnie pustymi wodnistymi oczyma. Jej szyję szpeciło grube rozcięcie odsłaniające krtań. Próbowałam się odsunąć odepchnąć nogami od wanny, do piersi przyciskałam ręcznik. Jakimś cudem moje skostniałe i drżące dłonie nie wypuściły telefonu. Postać wypełzła z wanny sunąc w moją stronę.
- Nie zbliżaj się odejdź. MAMO!- Zaczęłam wrzeszczeć gdy kobieta złapała mnie za krtań .
-Odejdźcieeee- syknęła czułam odór zgnilizny. Nie mogłam zaczerpnąć tchu czułam jak tracę przytomność. Ostatnie, co widziałam były te blade oczy bez źrenic, Głośny stukot roznosił się w mojej głowie i tylko jedno imię wołane jak mantra.
-Cornelia!

Potem, była już tylko fala ciemności.

czwartek, 25 grudnia 2014

Prolog

Witam w nawiedzonym domu Collinsów. Strasznym i nadzwyczajnym miejscu. Pełnym strachu, krwi i bólu. Nowi lokatorzy będą musieli zrozumieć to miejsce i chronić się nawzajem, Przeżyją pełne grozy chwile, a najstarsza ich córka Cornelia, postanowi rozwikłać, tajemniczą sprawę i uratować rodzinę. Mam nadzieję, że będziecie chcieli jej towarzyszyć i zdecydujecie się przekroczyć próg "Nawiedzonego Domu" 


Prolog 
Ciemny materiał zasłaniał mi oczy. Co raz potykałem się, jednak silne ręce nie pozwalały mi upaść. Strach i niemoc. Jedyne uczucia, jakie targały mną z niesamowitą siła. Gruby sznur który krępował mi ręce wrzynał się w nadgarstki niemiłosiernie, przy każdej próbie wyswobodzenia rozcinał mi skórę. Ciepła posoka lepiła mi dłonie. 
- Dlaczego to robicie? - Starałem się zapanować nad głosem, jednak strach był niemal namacalny. Usłyszałem ciche chichotanie. Tył głowy pulsował mi tępym bólem powodując mdłości. Wiedziałem, że mam tam ranę po mocnym ciosie jednego z napastników.
- Dla zabawy dzieciaku. Planowaliśmy to dwa lata. Morderstwa doskonałe. Nikt nas nie złapie, nikt nie zdradzi. - Męski głos szeptał mi do ucha, czułem jego oddech przesiąknięty czosnkiem. Usłyszałem skrzypnięcie drzwi i powiew chłodu. Znałem ten odgłos, tylko te jedne drzwi nie zostały naoliwione przez tatę, piwnica. Zastanawiałem się, co z nim, co z mamą i Sarą.  Bałem się o nich, bałem się o siebie. Nie rozumiałem, dlaczego to wszystko dzieje się nam, w naszym domu, który powinien być bezpieczny. Poczułem pod stopami schody, nie miałem wyczucia potknąłem się na stopniu, tym razem nikt mnie nie podtrzymał. Runąłem w dół, moje ciało przetoczyło się niczym szmaciana lalka, czułem każdy stopień na obolałym ciele. Na samym dole uderzyłem głową w ścianę, usłyszałem trzask pękniętej czaszki. Fala bólu zalała mnie ze zdwojoną siłą. Zacisnąłem powieki czując jak łzy mimowolnie zaczynają mi płynąć. Byłem młody, chciałem żyć, pragnąłem tego. 
-Wstawaj – Nowy głos, poderwali mnie do góry stawiając na chwiejnych nogach. Lewą kostkę przeszył przeraźliwy ból, zawyłem głośno zagryzając wargę, aż do krwi. Zerwano mi z twarzy opaskę i dopiero teraz, mogłem przyjrzeć się swoim napastnikom. Dwóch mężczyzn, podobnych do siebie, potężnych i barczystych. Nie wyglądali na więcej niż dwadzieścia sześć - trzydzieści lat. Obok nich stała niewysoka dziewczyna, wyglądała młodo, uśmiechała się obserwując mnie. Byłem przekonany, że gdzieś już ją widziałem, nie wiedziałem czy w szkole czy może kiedyś na zakupach w super markecie. Mogła mieć tyle lat, co ja. Nie wyglądała na bestię, która była. Obracała w ręku sporych wielkości nóż. Spojrzałem nad jej głowę i zmroziło mnie. Zacząłem się szarpać, krzyczeć, wołać pomocy. Dostałem w twarz i zatoczyłem się do tyłu. Upadłem na ziemię, obok stojącego starego lustra w mosiężnej ramię. Niebieskie oczy, moje oczy patrzyły na mnie. Ciemne włosy posklejała mi krew, a twarz szpeciły rozcięcia i pojawiające się sińce. Przystojny chłopak, którym byłem zniknął. Na jego miejscu pojawiła się przerażona, potłuczona skorupa. Jeden z mężczyzn podniósł mnie, drugi pomógł mu  ciągnąc w stronę krzesła. 
-powieśmy go, powieśmy – szczebiotała dziewczyna, tańcząc dookoła nas. Próbowałem po raz ostatni się wyrwać, jednak podniesiono mnie do góry stawiając na krześle. Silne ręce zacisnęły mi pętle na szyi. Więzy się zacisnęły utrudniając mi oddychanie. 
-jakieś ostatnie słowo?- Zapytano mnie. Chciałem błagać, prosić, jednak to nie te słowa wylały się z moich popękanych ust. Wydarły się te, których sam bym się po sobie nie spodziewał 
- Nie jesteście bezkarni. Niech was piekło pochłonie, a ja mu w tym pomogę- splunąłem w twarz bliżej stojącemu, gdy kopną krzesło. 

Dusiłem się, szarpnięcie nie skręciło mi karku, umierałem powolną śmiercią czując jak płuca próbują za wszelka cenę złapać Chełst powietrza, który nie chciał przejść przez zaciśnięta krtań. Nagle poczułem kilka ciosów w brzuch. Myślałem, ze nie może być już gorzej, myliłem się. Dusiłem się i wykrwawiałem. Ostatnimi słowami za życia, jakie usłyszałem były „ śmierć, krew, cierpienie” melodyjnie śpiewane przez dziewczynę. Nagle wszystko ucichło zalała mnie fala ciemności i ciepła, nie czułem już bólu, jednak potworną złość, która, mogłaby zniszczyć cały świat. Nagle nastąpiła jasność. Jednak nie tego się spodziewałem, to nie było piekło, nie było też niebo, to było o wiele lepsze. Obraz możliwości mojej własnej zemsty w domu Collinsów. Ponownie widziałem trzy twarze moich oprawców oraz zawieszone przy suficie ciało z bladoniebieskimi oczyma wpatrującymi się w przestrzeń. Z rozprutego brzucha ciekła krew plamiąc podłogę. Zmasakrowane, zniszczone i sponiewierane ciało… moje ciało.